Patronat medialny

10 lutego 2016


Przy okazji najnowszej kampanii marki Reebok "Be More Human" przygotowano specjalny wywiad z Joanną Jędrzejczyk.

Walcząc w obronie mistrzowskiego tytułu ustanowiłaś rekord UFC w ilości zadanych mocnych ciosów i niskich kopnięć. Co uczyniło z ciebie Mistrzynię Świata MMA? Szybkość? Siła? Nogi
czy ręce?


Głowa. I charakter. Wiadomo, że każdą walkę wygrywa się rozumem i sercem. I w oktagonie, i w życiu. I podobnie z charakterem. Ludzie często myślą, że zawodnicy sportów walki muszą być agresywni, a to nieprawda. Trzeba mieć charakter, to znaczy umieć postawić się przeciwnikowi, każdemu kto stoi nam na drodze do realizacji naszego celu. Nawet jak jest silniejszy, starszy czy bogatszy.

Zawsze byłam charakterna i broniłam swojej racji. Ja jestem chyba już ostatnim pokoleniem dzieci, które wychowywało się razem, na podwórku pod blokiem: razem bawiliśmy się, razem graliśmy
w palanta. I kiedy starsze dzieciaki chciały nas przegonić albo zabrać nam nasze zabawki, ja nigdy nie kuliłam głowy – stawiałam się, nawet znacznie starszym i silniejszym ode mnie. Zwłaszcza, gdy chodziło o moje siostry, albo moje koleżanki i kolegów. Wiadomo, że potem często trzeba było uciekać i zaczynała się wielka gonitwa, ale w końcu dawali nam spokój.

Czasami ten sprzeciw jest ważniejszy od samej walki. Tak było w gimnazjum, gdzie wmieszałam się między grupę starszych chłopaków. Był w szkole chłopak, którego ojciec był wysokim rangą wojskowym, bardzo silnym i zdecydowanym mężczyzną. Ale jak to w życiu bywa, nie przekazał tej mocy swojemu synowi, wręcz przeciwnie; tamten chłopak sobie nie radził w życiu, szybko stał się szkolną ofiarą. Dzieci się z niego śmiały i przezywały go „Krysia”; niby, że jest taki słaby i ślamazarny jak dziewczyna. Któregoś dnia nawet on miał dość i się postawił, więc silniejsi chłopcy nastraszyli go, że go pobiją. On poszedł na skargę do nauczycieli i to był jego koniec. Dorwali go w szkole, otoczyli i pewnie by go skatowali, bo było ich z dziesięciu. Weszłam w środek między nich i powiedziałam spokojnie; – to strasznie durne, co chcecie zrobić. Chcecie się sprawdzić, walczcie między sobą, wybierzcie sobie przeciwnika, którego szanujecie, który jest tak samo silny jak wy. Co wam z tego przyjdzie, że pobijecie kogoś słabszego? Dali mu spokój. To stało się głośne w całej szkole, dostałam nawet dyplom i publiczne podziękowania od pani dyrektor. Oczywiście, to nie było nic nadzwyczajnego, jakiś  dowód niebywałej odwagi czy sportowy wyczyn. Ale patrzyło na tę sytuację kilkadziesiąt osób i nikt nic nie zrobił, nawet nauczyciele. Tylko ja.

Wielu zawodników MMA to dzieci ulicy, które miały kłopoty w domu i w szkole, musiały walczyć, jeśli chciały przetrwać w życiu. Ale to nie jest twój przypadek. Czy nauczyłaś się w swoim rodzinnym domu czegoś, co ci się dziś przydaje w walce?

Tak. Pracy. W 1996 roku, kiedy w Polsce zaczęły się przemiany ustrojowe, moi rodzice postanowili pracować na własny rachunek i założyli mały osiedlowy sklepik. Pamiętam z dzieciństwa moją mamę, jak wstawała o 2 w nocy, żeby jechać po świeże warzywa i owoce. Miałam 9 lat i bardzo chciałam im pomagać, uciekałam z podwórka do sklepu i pchałam się za ladę, żeby pakować towar. A oni mnie stamtąd wyganiali i kazali iść do domu odrabiać lekcje, albo pobawić się z innymi dziećmi na podwórku…

Pamiętam moją pierwszą pracę. Kiedy miałam mniej więcej 13 lat w czasie wakacji sprzedawałam gazety. Wstawałam codziennie o 4 rano i jeździłam rowerem, żeby dowieźć je na czas pod Olsztyn, do ośrodka. Po kilku dniach mój Tata pyta; - Asia, ile ty zarabiasz na tych gazetach? Mówię; – no, nie wiem tato: jednego dnia 8 zł, ale czasami nawet i 16! Tata pokiwał głową i mówi; – dzieciaku, zostaw to! Ja ci dam te pieniądze! Masz wakacje, pośpij sobie dłużej… Odpowiedziałam; – nie tato, ja je muszę zarobić sama!

Ja już wtedy tak kreowałam swoje życie. Chciałam czuć się wolna, samodzielna. Tego nie mogłam dostać od taty. Na to musiałam zapracować sama. Przygotowania do walki to 2-3 miesiące ciężkiej pracy: codziennie dwa treningi dziennie. Tak, bardzo mi się przydaje to, czego nauczyłam się w domu.

O to chodzi w walce przed publicznością? O tę niezależność? Ten gest, wzniesiony do góry palec, że jesteś najlepsza, Numer Jeden na świecie?

Nie, tam chodzi o radość. Chcę dawać radość i dumę moim bliskim, mojemu krajowi. My mamy bardzo dużą rodzinę: mój Tata miał dziesięcioro rodzeństwa, mama tyle samo i wszyscy mieli podobnie jak moi rodzice trójkę dzieci, albo i więcej. Jest nas dużo i trzymamy się razem. Może dlatego, kiedy wychodzę do walki, kontakt z ludźmi daje mi siłę. Każde spojrzenie na widownię, każdy okrzyk „Asia!!!”, każde przybicie piątki daje mi mega power. Dlatego zawsze po walce okrywam się biało-czerwoną flagą. Odkąd zostałam mistrzynią w muay thai i zaczęłam jeździć na międzynarodowe zawody, zawsze woziłam ze sobą polską flagę. Kiedy po raz pierwszy w 2006 roku poleciałam na Mistrzostwa Świata do Bangkoku, poznałam tam Pawła Słowińskiego, który był już bardzo doświadczonym zawodnikiem, reprezentantem Australii, mistrzem świata wagi ciężkiej. Ja trenowałam tajski boks dopiero od 3 lat, byłam zbyt niedoświadczona, żeby wygrać walkę – ale on zadecydował, że będę jego małą polską siostrzyczką i zabrał mnie na Koh Samui na treningi muay thai. Bez jego wsparcia, jego przyjaźni i pomocy nie byłabym dziś tym, kim jestem. To dzięki niemu trafiłam do Holandii do Ernesto Hoosta, legendy kick boxingu. Trenowałam tam już tydzień, czy dwa i nie widziałam go jeszcze ani razu. Ale pracowałam bardzo ciężko, choć czasem miałam w kieszeni tylko 5 euro i musiałam wybierać: kupić coś do jedzenia czy jechać na trening? I w końcu, po jednej, drugiej wygranej walce zrobiło się o mnie na tyle głośno, że Ernesto przyszedł mnie zobaczyć. I powiedział, że będzie mnie trenował, bo mam charakter. A dziś mówi, że jest moim wielkim czarnym ojcem. Dlatego, kiedy wchodzę do oktagonu, czuję radość.

Zawsze robisz wtedy znak krzyża i modlisz się przed każdą walką. O zwycięstwo?

O ducha walki, silną wolę i czyste serce. Dziękuję, że moje ręce były połamane po walkach i w trakcie walki, a nie przed nią, podczas treningów, bo kontuzja podczas przygotowań, to najgorsze, co może spotkać zawodnika. Modlę się o to, żebym była mądra w tej walce – żebym była szybka, sprytna, silna, żebym nie popełniła jakiejś głupoty. A jeżeli zdarzy się coś, co mnie zaskoczy, jakiś kontrowersyjny werdykt, żebym przyjęła to z godnością. Może to niedorzeczne, ale ja nie modlę się o przegraną przeciwniczki…

A dlaczego płaczesz po każdej walce? Twoje przeciwniczki, mimo przegranej, mimo że też są kobietami, nigdy nie płaczą publicznie w klatce…

Może dlatego to ja jestem Mistrzynią Świata, a nie one? Mój drugi trener w Holandii mówił o mnie „emo” – że jestem taka emocjonalna. Nie płaczę dlatego, że jestem kobietą. Płaczę, bo wkładam
w każdą walkę całą siebie: moją krew, mój pot i moje łzy. Całe swoje serce. 
mmabiznes.pl

0 komentarzy