Całkiem niedawno pisałem o emocjach (Upadek dawnych bohaterów), albo raczej ich braku,
związanych z oglądaniem kolejnych walk MMA. Tymczasem emocje na najwyższym
poziomie powróciły w miniony weekend za sprawą Piotra Hallamanna.
Nie będę pisał o tym, jak ogromy postęp dokonał się w rozwoju polskiego zawodnika. Ani o tym, że Hallmann przegrał, lub o tym, że zdobył kolejny, trzeci już bonus w wysokości 50 tysięcy dolarów. To co mnie najbardziej ujęło, to ogromna determinacja i wola walki, jaką było widać dosłownie w każdej sekundzie starcia.
15 minut w oktagonie często potrafi ciągnąć się niemiłosiernie.
Bywa, że trwa godzinami, a człowiek przysypiając myśli tylko o tym, aby to już był
koniec. W przypadku starcia Hallmanna, 15 minut minęło jak trzy, no może 4
minutki. W każdej rundzie nerwowo spoglądałem na zegar z upływającym czasem,
marząc by się zatrzymał. Co jednak ważne, z 900 sekund spędzonych w oktagonie polski zawodnik nie stracił ani jednej. Walczył od początku
do końca, ani na chwilę nie przestając pracować. Jakby chciał powiedzieć: to
jest piętnaście minut, od których zależy moje życie, moja kariera. Nie mogę
przerwać ani na moment, bo walczę o swoją przyszłość. Nawet jeśli boli, nawet
jeśli czuję, że przegrywam, muszę walczyć dalej. I właśnie to najbardziej ujęło
mnie w całym występie Polaka. Lubię oglądać zawodników, po których widać, że
wiedzą, po co wychodzą do oktagonu, a walczą jakby od tego zależało ich życie,
bo w pewnym stopniu na pewno zależy.
Po walce Piotra Hallmanna, napisałem na twiterze, że
wyglądał jak nieśmiertelny. I faktycznie miałem wrażenie, że dopiero obcięcie
głowy mogłoby go zatrzymać… choć pewności mieć nie mogę. Oby wszystkie starcia
Polaków w UFC wyglądały tak dobrze, albo jeszcze lepiej. A dla Hallmanna
wielkie dzięki za fantastyczną dawkę emocji!
fot. youtube.com/printscreen
mmabiznes.pl
0 komentarzy