Mieszane sztuki walki przeszły w naszym kraju, podobnie jak i na całym świecie, w przeciągu ostatniej dekady prawdziwą transformację. Z niechcianego dziecka “cywilizowanych” sportów walki przerodziły się w samodzielnego lidera tego segmentu. Czy jednak zwyżkowy trend utrzyma się w dłuższej perspektywie? Jak mieszane sztuki walki powinny być promowane, aby wizerunek tego pięknego sportu przynosił korzyści nie tylko tu i teraz, ale także w dalszej perspektywie?
Jacek Łosak: Prawie dziesięć lat
minęło od pierwszej walki Pawła Nastuli w PRIDE, walki dzięki której przez
polskie media przewinęła się dyskusja na temat tego czym jest lub nie jest MMA.
Te lata spowodowały, że mieszane sztuki walki i sposób mówienia o nich przeszły
sporą ewolucję. MMA zyskało na popularności, zdobyło spore grono sympatyków i
wkomponowało się w polski, sportowy pejzaż. Co jednak należy uczynić, aby
wszechstylowa walka wręcz rozwijała się nadal i wyszła poza pewną niszę, w
której się jednak ciągle znajduje? I jak należy mówić o tym sporcie, aby
przyciągać nowych fanów?
Przyznam, że niezmiernie ucieszył mnie Twój
tekst: „Anderson
Silva – teoria sztuk walki”. Przyjąłem go jak jaskółkę zapowiadającą zmianę
w podejściu do pisania i mówienia o MMA. Odniesienie bowiem do wielowiekowych
tradycji sztuk walki powinno, moim zdaniem, być podstawą promocji MMA jako
sportu. Niestety odnoszę wrażenie, że częściej porównania idą w kierunku
rzymskich aren i walk gladiatorów. Tymczasem walka na śmierć i życie dwóch
niewolników, z rywalizacją sportową ma raczej niewiele wspólnego. Dodatkowo
tego typu porównania, choć proste, przyciągające uwagę i na krótką metę
interesujące, mogą tworzyć kalki myślowe, które trudno będzie później zastąpić.
Nie przypominam sobie również, aby jakiś zawodnik opowiadał, że rozpoczął
przygodę ze sztukami walki ponieważ wzorował się na Spartakusie – częściej
pojawiały się tu jednak odniesienia do Bruce’a Lee. Czy nie lepiej zatem byłoby
promując MMA nawiązywać do historii i ducha wschodnich sztuk walki? Zapewne
większość ludzi ma znacznie bardziej pozytywne skojarzenia z tą tradycją, niż z
walkami gladiatorów. Po co zatem i tak już wystarczająco brutalny sport dodatkowo
stygmatyzować dziwnymi skojarzeniami. Przecież nawiązanie do sportowej
rywalizacji, czy wschodnich sztuk walki wydaje się być znacznie ciekawszym
podejściem.
Jakub Bijan: „Krew i piach” –
przypominając podtytuł niedawnego serialu o Spartakusie – od zawsze przyciągały
ludzką uwagę, niezależnie od szerokości geograficznej. Począwszy od
wspomnianego przez Ciebie rzymskiego Koloseum, będącego areną dla gladiatorów;
poprzez jeszcze wcześniejszy grecki Pankration, który według przekazów był
jedną z najbardziej popularnych dyscyplin antycznych Igrzysk Olimpijskich; aż
po starochińskie Lei Tai i indyjskie Vajramushti. Obrazuje to trafność słów
rzymskiego poety Juwenalisa mówiących, że ludzie chcą “chleba i igrzysk” – w
rzeczy samej, właśnie tego się domagano. Tę skłonność do krwawych rozrywek
odziedziczyliśmy po przodkach, i mimo że jest ona dziś temperowana przez ogólno
przyjęte wartości i zasady moralne, w samej istocie nie różni się niczym od
pobudek jakie kierowały ludźmi okresu świetności Imperium Romanum.
Jeśli zatem spojrzymy na sprawę w ten sposób, to
wszelkie ugrzecznianie mieszanych sztuk walki będzie niczym innym, jak tylko
wkładaniem kwiatuszka w lufę karabinu – bo przecież i tak na koniec dnia jeden
człowiek będzie drugiego walił po mordzie. Kiedy spojrzymy na jakikolwiek
tabloid bez trudu dostrzeżemy, że przemoc i golizna są ich głównym tematem.
Zapewne nie jest tak bez powodu, dlatego też nie jestem do końca przekonany,
czy owo epatowanie nawiązaniami do piasków Koloseum jest aż takim złym
pomysłem. Choć z drugiej strony nie mogę nie zwrócić uwagi na fakt, że
największa organizacja świata już jakiś czas temu zastąpiła towarzyszącego im
chyba od początku gladiatora efektownym intrem – jednoznacznie pokazującym, że
niegdysiejsze nielegalne walki toczone w piwnicach zostały przeniesione na
nowoczesną arenę dostojnego sportu. Może rzeczywiście jest to kierunek, w
którym warto byłoby podążać?
Łosak: Oczywiście nie chodzi o
to żeby udawać, iż MMA jest czymś innym niż w rzeczywistości. Sposób
komunikowania jest jednak bardzo ważny, a o każdej sprawie można mówić na wiele
różnych sposobów. Nie bez przyczyny do dziś nie możemy się pozbyć łatki
przyczepionej lata temu, mówiącej o walkach bez żadnych zasad. I chodź media i
dziennikarze się edukują, nadal można usłyszeć i przeczytać teksty mówiące o
dwóch facetach zamkniętych w klatce, którzy tłuką się do utraty tchu. Gdyby
była możliwość cofnięcia się w czasie i skupienia na spójnej i konsekwentnej
komunikacji pokazującej MMA jako dyscyplinę sportu czerpiącą z tradycyjnych
sztuk walki, tłumaczącej sposób walki, techniki i zasady, dziś bylibyśmy
zapewne w zupełnie innym miejscu.
Tabloidowe podejście do tematu i promocja
mieszanych sztuk walki przez przemoc i półnagie ring girls jest łatwa i
szalenie krótkowzroczna, a jeśli chcemy myśleć o MMA w perspektywie wielu lat i
rozwoju dyscypliny musimy wybrać drogę nieco trudniejszą, musimy zastanowić się
nad tym co zrobić, aby nie stanąć w miejscu i trafiać do nowych odbiorców. I
nie chodzi tu tylko o zmianę podejścia dziennikarzy, którzy piszą o mieszanych
sztukach walki, ale także o promotorów, właścicieli organizacji oraz
zawodników. Każdy bowiem ma swój wkład w rozwój dyscypliny i języka jakim się o
niej będzie mówić. Oczywiście sam język i sposób komunikacji nie odmieni nagle
całego MMA, od czegoś jednak warto zacząć, by później móc skupić się na innych
aspektach rozwoju.
Bijan: O ile w przypadku Stanów
Zjednoczonych i UFC można rzeczywiście wskazać walki bez zasad jako pierwotną
formę promocji tej dyscypliny – bo w rzeczy samej, Vale Tudo oznacza nic innego
jak “wszystko idzie”, “wszystko dozwolone” – która, siłą rzeczy, rzutuje na
całość MMA do dzisiaj, to nie można zapominać, że w naszym kraju wszechstylowa
walka wręcz od samego początku była promowana właśnie jako kontynuator
wielowiekowej tradycji sztuk walki: jako Konfrontacja Sztuk Walki. I o ile w
Stanach ta konfrontacja – bo przecież pierwsze kilka turniejów UFC było taką
właśnie konfrontacją – była podszyta wyraźną nutką podziemnych walk bez zasad,
w czym klatka tylko pomagała, tak krajowe KSW od samego początku skupiało się
na “sztuce” – odrzucając brutalny rodowód dyscypliny. I odrzuca go do dziś,
czego przykładem jest tak długie zwlekanie z wprowadzeniem upragnionej przez
fanów areny walk otoczonej siatką – co było podyktowane właśnie względami
estetycznymi – a kiedy przy okazji KSW 27 wreszcie okrągła klatka zastąpi ring,
to z całą pewnością narracja wokół tej decyzji nie będzie podyktowana
brutalnością nawiązującą do piasków Koloseum a czytelnością pojedynków i bezpieczeństwem
zawodników. UFC chyba też odchodzi od nawiązań z walkami gladiatorów – czego
wspomniana zmiana intra otwierającego transmisje jest dobrym przykładem – nie
jest tak, że MMA cały czas bazuje na skojarzeniach z brutalnością i krwią
areny.
Zresztą, czasami nawet przy najszczerszych
chęciach organizatora nie sposób nie promować poszczególnych pojedynków jako
zapowiedzi krwawej łaźni, jaka czeka na widzów. I o ile bowiem wspomnianego
Andersona Silvę można przedstawić, jako spadkobiercę najznamienitszych tradycji
wschodnich sztuk walki, podobnie z Georgesem St. Pierrem i zapewne wieloma
innymi atletami; o ile Caina Velasqueza można pokazać jako kultywatora
antycznych tradycji zapaśniczych; tak trudno o taką narrację w przypadku braci
Diaz. Trudno przedstawiać Marcina Różalskiego jako grzecznego chłopca
codziennie oddającego się medytacjom, kiedy sam zainteresowany w wywiadach
mówi, że jest “najemnikiem” i “barbarzyńcą” – a jego wizerunek bardziej pasuje
do członka Hordy Czyngis-chana, niż do zgłębiającego sztukę rycerza feudalnej
Japonii. Pewnych rzeczy nie można ot tak przeskoczyć – pytanie jakie się zatem
w tym miejscu pojawia brzmi: czy należy je w takiej sytuacji całkowicie
utemperować, czy może przeciwnie – wykorzystać ten negatywny wizerunek do promocji
MMA?
Łosak: Tak jak napisałeś:
niektórych spraw przeskoczyć nie można i prób temperowania krnąbrnych
zawodników nie wchodzą w grę. Musimy jednak pamiętać, że np. UFC dość szybko
reaguje lub nawet pozbywa się ze swoich szeregów zawodników, którzy, delikatnie
rzecz ujmując, swoim nieroztropnym zachowaniem godzą w wizerunek marki. Każdy
promotor musi sam zdecydować kogo chce zatrudnić i jaką zamierza prowadzić
politykę promocyjną i informacyjną.
Wydaje mi się, że negatywne lub pierwotne
postrzeganie MMA zostało już wykorzystane do promocji dyscypliny w
wystarczającym stopniu i dalsze podtrzymywanie takich stereotypów nie
przysporzy już ani jednego fana więcej. Ci, których pociąga krew i przemoc już
dawno są kibicami. Ważne jest aby zastanowić się nad tym, co zrobić, żeby
przyciągnąć do mieszanych sztuk walki nowych widzów? Przywołane przez Ciebie
KSW, jest właśnie świetnym przykładem rozważnego i mądrego podejście do
promocji tak nietypowego produktu jakim są mieszane sztuki walki. Nie bez
przyczyny Federacja jest dziś w zupełnie innym miejscu na polskiej scenie niż
inne organizacje działające na rynku. Jako jedynej udało się jej również
pozyskać widzów spoza tradycyjnej grupy odbiorców MMA. I tak jak wspominałeś,
nie bez przyczyny właściciele tak długo zwlekali z pojawieniem się klatki.
Oczywiście sam sposób promocji jest jedynie jednym z wielu elementów
składających się na sukces KSW, jest jednak elementem szalenie ważnym. Tak samo
raczkujące niegdyś UFC, walcząc o nowych widzów i myśląc o tym, aby w przyszłości
dostać się na sportowe salony stacji FOX, musiało w pewnym momencie podejść
inaczej do wizerunku swojej marki.
Uważam, że aby móc odpowiedzieć na pytanie
odnoszące się do sposobu promocji MMA, a co za tym idzie – przyszłości tego
sportu – musimy spojrzeć na sprawę dwutorowo. Po pierwsze, należy się
zastanowić jaki przekaz może przyciągnąć do zawodowego MMA nowych widzów? Po
drugie, warto oderwać się na chwilę od zawodowców i zejść na ziemię do
przeciętnych ludzi, którzy zastanawiają się, co trenować, aby pozbyć się
zbędnych kilogramów lub chcą aktywnie spędzić czas? Jeśli udałoby się
przyciągnąć ludzi do treningów mieszanych sztuk walki, tak jak próbuje to robić
np. Tomasz Drwal, można by nie tylko wypromować tę dyscyplinę jako ciekawą
alternatywę dla innych aktywności ruchowych, ale również zbudować bazę zupełnie
nowych odbiorców dla MMA na poziomie zawodowym.
Bijan: Na pewno masz rację z
tym, że baza fanów jaka była do zdobycia poprzez promowanie MMA, jako sportu z
dużą ilością krwi się wyczerpała – albo powoli wyczerpuje. W tym segmencie nie
można już chyba liczyć na wielkie przyrosty popularności, bo nawet jeśli są
jeszcze jacyś „niezagospodarowani” fani, to można ich raczej pozyskać niejako
„przy okazji”. Pomysł z kładzeniem nacisku na pokazywanie długowiecznej
tradycji MMA – a właściwie tradycji poszczególnych części składowych tego
sportu – może w pewnej grupie okazać się skuteczny. Mam tu na myśli ludzi
aktywnie zajmujących się sportami walki, jednak nie utożsamiających się z
wszechstylową walką wręcz. Osobiście znam sporo osób trenujących judo, czy
zapasy – o tradycyjnych sztukach walki nie wspominając – które śledzą zmagania
Olimpijskie, ale o MMA nie chcą nawet słyszeć, twierdząc, że to wypaczenie idei
sportu – swoiste zwyrodnienie. Wystarczy otworzyć pierwsze lepsze forum o
sztukach walki, by się o tym przekonać. Z całą pewnością w takich przypadkach
działa pewna kalka myślowa, o której wspominałeś, i właściwym byłoby zastąpić
ją obrazem mniej zdeformowanym. Bo przecież pośród technik wszechstylowej walki
wręcz znajdziemy techniki z judo, zapasów, tae-kwon-do, karate i wielu innych.
Jednak taka zmiana myślenia ukształtowanych już przecież osób wydaje się być
dziś rzeczą bardzo trudną – o ile w ogóle możliwą do zrealizowania!
Patrząc jednak na sprawę zdroworozsądkowo wydawać
by się mogło, że niemożliwym jest przekonanie przysłowiowych gospodyń domowych
do sportu, jakim są mieszane sztuki walki. Jednak gdy zaczniemy zgłębiać
przyczyny sukcesu KSW, to prędzej czy później dojdziemy do wniosku, że przeważającą
częścią widowni największej polskiej organizacji są właśnie owe „gospodynie
domowe” – i nie daję w tym momencie Konfrontacji Sztuk Walki żadnego kuksańca a
wręcz przeciwnie, jest to marketingowy sukces i powód do pochwał. Gdyby zatem
systematycznie przesuwać punkt ciężkości promocji MMA w sugerowaną przez Ciebie
stronę, to może i owych odwiecznych antyfanów udałoby się do mieszanych sztuk
walki choć odrobinę przekonać?
Rzecz jasna – jak zwykle – przesadzam z
porównaniami, ale nie da się ukryć, że spora grupa fanów zasiadaja przed
telewizorami, gdy tylko stacja ze słoneczkiem transmituje KSW, to widzowie
niedzielni, nie interesujący się tematem na co dzień – nie znający ani karty
walk, ani walczących zawodników – poza Chalidowem, Pudzianowskim i może
Materlą. Wielu z nich przełącza kanał na Polsat wyłącznie ze względu na
migające w telegazecie trzy literki: KSW – jest to w takim razie znak, że
Kawulski z Lewandowskim stworzyli bardzo mocną markę, która jest w stanie sama
z siebie generować zysk. Należałoby się w tym miejscu zastanowić, jak sprawić,
by całe MMA cieszyło się podobną opinią? – by było podobnym „znakiem
towarowym”. Czy zmieniając kierunek promocji w jedną stronę, nie zaczniemy
tracić widzów z drugiej? Czy kiedy znajdziemy w tym sporcie swoją Ewę
Chodakowską, pokazującą, że poprzez trening MMA każdy może być fit, nie
utracimy tego, co we wszechstylowej walce wręcz pierwotne – pojedynku dwóch
mężczyzn na arenie o minimalnych zasadach? I jeśli tak, to czy owa strata się
dyscyplinie w ogólnym rozrachunku opłaci? Wydaje się, że tak – im szersze grono
potencjalnych klientów, tym większy zysk, a zatem powinno się to pozytywnie
odbić na całej branży. Tylko, czy na pewno?
Łosak: Zapewne istnieje ryzyko,
że jakaś nowa forma promocji odstręczy od produktu aktualnego fana, z pewnością
jednak nie spowoduje lawinowej rezygnacji ludzi, którzy lubią i śledzą rozwój
MMA. Na szczęście nasz lokalny rynek jest dynamiczny i panujący na nim
pluralizm pozwala na zagospodarowanie zarówno fanów niedzielnych jak prawdziwych
pasjonatów. Jakość w wielości, a co za tym idzie – wielość jakości, to z jednej
strony ryzyko, że solidne sportowo gale będą przeplatane wydarzeniami
nastawionymi na tani rozgłos, z drugiej strony to szansa, że z tego chaosu
zaczną się wyłaniać podmioty rozsądnie podchodzące do budowania własnej marki.
Ważne jest jednak by poszerzyć bazę fanów na tyle, aby podmioty takie mogły
liczyć na ich wsparcie. I dlatego warto pomyśleć o nieco bardziej odległej
przyszłości niże rok czy dwa lata w rozwoju polskiego rynku MMA, a co za tym
idzie – warto pomyśleć na czym powinna opierać się dalsza promocja tej
dyscypliny sportu.
mmabiznes.pl
fot. wikipedia.org
fot. wikipedia.org
0 komentarzy